środa, 15 lipca 2015

Konfrontacja: Porter Cieszyński i Porter Warmiński

Na Facebooku wspominałem, że w ramach "darów losu" (chociaż nie blogerskich) dostałem wczoraj butelkę "Kotłowni" z MZPF. Ale to nie wszystko - kilka godzin później wręczono mi jeszcze jedno piwo. Wiem, że od obdarowanego ludzie spodziewają się zwykle jednoznacznie pozytywnych recenzji. Tak się jednak składa, że:

  1. tenże dar losu otrzymałem celem przekonania mnie, że warto zainwestować w piwa konkretnej marki;
  2. jestem złośliwe bydlę, które się darczyńcom nie kłania i nie podlizuje (nawet zaprzyjaźnionym).

Dlatego postanowiłem uczciwie i brutalnie skonfrontować to piwo z drugim, w tym samym stylu i teoretycznie z tej samej półki cenowej,  będącym dla mnie wyznacznikiem jakości.
W lewym narożniku - rzucający wyzwanie zawodnik, który wyłamał się z koncernowej dyscypliny, stanął na własne nogi i próbuje wykroić swoją małą niszę na rynku rzemieślniczym. W narożniku prawym - weteran wagi regionalnej. Porter Cieszyński, Porter Warmiński, let's get ready to RUMBLE!

Wyrób z Cieszyna po otwarciu atakuje nos palonością przemieszaną z aromatami alkoholowymi. Czarny, agresywny napój rzuca się na podniebienie i atakuje lewym kawowym, poprawiając krótkim uderzeniem słodyczy i serią potężnych uderzeń alkoholu. Niestety, słabo zabudowany smak i brak "mięcha" sprawia, że Cieszyński traci równowagę i w pierwszej rundzie pada na deski. Zawodnik jest zdecydowanie zbyt młody na rozgrywki na tym poziomie.
Tymczasem przeciwnik z logiem ptaszora na etykietce rozpoczyna walkę nieco mniej agresywnie. Pierwszy niuch po nalaniu sugeruje kawę i czekoladę, następnie kawa wzmaga się, a czekoladę zaczynają wypierać owoce. Piwo prezentuje w ustach bardzo przyjemną konsystencję i przyjemną słodycz przełamaną wyrazistą paloną goryczą. Alkohol wychodzi już po pierwszym łyku, ale w o wiele dojrzalszy sposób - grzejąc intensywnie gardło i wkradając się do nosa "tylnymi drzwiami". Całość pije się przyjemnie - co sporo znaczy, biorąc pod uwagę, że nie jestem wielkim miłośnikiem tego stylu.

Ostatecznie w tym starciu zdecydowanym zwycięzcą jest produkt Kormorana. Cieszyn natomiast... no cóż. Nie chcę stawiać mu grubego minusa. Naprawdę. Wierzę, że to piwo ma potencjał, podobnie jak cały browar. Ale gdybym chciał powtórzyć ten test na bardziej wyrównanych warunkach, musiałbym kolejną butelkę schować do szafki na dobre pół roku. Porter Cieszyński jest po prostu zbyt niedojrzały, ordynarny, nieułożony. W sumie dobrze się to wpisuje w temat poruszony ostatnio przez Bartosza z Małego Piwka - o tym właśnie, jak browary pomijają ten ważny element przygotowania piwa, "bo klient sobie może doleżakować".

Pracuję w specjalistycznym sklepie. Nie mogę w dobrej wierze polecać klientom piwa zielonego, wymagającego dłuższego przechowywania, jako produktu gotowego do spożycia. Nie piszę się też na informowanie każdego, kto podejdzie do kasy z butelką Cieszyńskiego Porteru, że wyrób ten wymaga dalszego leżakowania i jest generalnie kolekcjonerski, a nie konsumencki. Owszem, mam klientów, których bawi kupowanie niedojrzałego piwa i czekanie, co się z niego wyleżakuje. Sam trochę takich butelek posiadam. Ale w 99% przypadków jeśli idę do naszego sklepu jako klient, to po to, żeby najpóźniej w ciągu godziny zdjąć kapsel i się napić. Czego i wam życzę, a póki co idę wyciągnąć z lodówki Rzymskie Wakacje od Radugi (kupione za własne).

środa, 17 czerwca 2015

Warka Radler - Czarna Porzeczka z Limonką

Dziś notka wyjątkowa, bo o piwie koncernowym. Jeśli po przeczytaniu tych słów nabraliście ochoty, aby wyłączyć stronę i usunąć ją z historii przeglądania, uspokoję was: ani grosza nie wydałem na to "cudo". Przy okazji dzisiejszej wizyty w kinie dostaliśmy gratisowe puszki od stojącego przed salą gościa w firmowej koszulce. Ciekawe, czy spożycie ich w trakcie seansu naruszałoby ustawę?

Dzisiejsze "dary losu" to Warka Radler o smaku porzeczkowo-limonkowym. Jak sama nazwa wskazuje, mamy do czynienia z niskoprocentowym wytworem piwopodobnym. Na stronie marki dowiemy się m.in., że radler ten został "wyprodukowany na bazie naturalnego soku porzeczkowego z limonką, bez dodatków sztucznych barwników i konserwantów". W składzie istotnie nie ma żadnych syntetycznych barwników (jedynie naturalny koncentrat z marchwi), nie zostały też wyszczególnione żadne konserwanty - zamiast nich mamy regulator kwasowości (kwas cytrynowy) oraz stabilizator (mączkę chleba świętojańskiego). Do tego cała litania składników, wśród których zaraz po wodzie i piwie znajdziemy syrop fruktozowy oraz koncentraty soków nie tylko z limonki czy porzeczki, ale też czarnego bzu (więcej niż obu "głównych" razem wziętych), cytryny czy wspomnianej marchwi. Do tego naturalne aromaty porzeczki i limonki, co nie dziwi, bo 1,3% zawartości soków raczej nie nada temu napojowi wyrazistego smaku i zapachu.

Po opanowaniu obaw przed spożyciem tego specyfiku przyszedł czas na degustację. Po otwarciu puszki powitał mnie zapach czarnej porzeczki tak intensywny, jakbym wąchał sprzedawane przez siebie wino z tych owoców (przypominam - zawartość samego soku porzeczkowego w tym radlerze to 0,1%!), który jednak w moment wyparował. Czerwony napój z różową pianą (jak oni to zrobili, skoro barwnikiem jest marchewka?) smakuje podobnie jak pierwszy lepszy gazowany napój bezalkoholowy - tylko mniej intensywnie i z ledwo wyczuwalną, mydlaną goryczką. Smak i zapach znikają równie szybko, jak się pojawiły, jedynie na podniebieniu zostaje apteczny posmak, który kojarzy mi się z jakimś syropem na kaszel z czasów mojego dzieciństwa.

Całość wchodzi szybko, ale niekoniecznie przyjemnie - najlepiej wypić i zapomnieć. Ale skoro mam zapomnieć, to po co w ogóle pić coś takiego? Radlery z założenia mają orzeźwiać w gorące dni. W tej chwili mam wrażenie, że lepiej i przyjemniej orzeźwiłbym się aromatyzowaną wodą z Biedronki. Ostatnio piłem malinową - smakowo bije Warkę Radler na głowę, jest tańsza i mogę po większej jej ilości bez żadnych obaw siąść na rower czy za kółko. A tak - zostaje mi tylko odliczanie do nieuniknionego napadu zgagi...

niedziela, 14 czerwca 2015

Smoked Stout (domowe z Tarchomina)

Oj, dawno się tu nie produkowałem. Winne było najpierw wiosenne zmęczenie, potem trudna sytuacja finansowo-zawodowa. Jak pisałem na moim drugim blogu, rozstałem się z moim pracodawcą, dzięki któremu rozwijałem swoją piwną pasję przez poprzednie półtora roku. Minęło sześć tygodni... i znów stoję za tym samym barem. Co mogłem zrobić, skoro stali klienci zaczepiali mnie na ulicy i pytali, kiedy wrócę? :D

Jeden z moich klientów, piwowar domowy, poczęstował mnie dziś dwoma stoutami swojej produkcji - Smoked RISem i Smoked Stoutem. RIS powędrował do szafki, gdzie poczeka na bardziej eleganckie wypicie, natomiast Smoked Stout (11 Plato) wylądował w szkle już dziś.
Piękny, smoliście czarny kolor z ciemnobeżową pianą. Prezentuje się świetnie.
W zapachu utrzymała się lekka nutka dymu, chociaż dominuje mieszanka owoców z palonością i odrobiną słodkiej czekolady. Hmmm, grillowane owoce? W pierwszym łyku o podniebienie uderzają owoce, potem intensywna, kwaskowa palona gorycz. Wędzenie praktycznie niewyczuwalne w smaku - może to kwestia wieku? Stout odleżał swoje od listopada zeszłego roku. Nieco dymne, ale raczej palone niż wędzone nuty pełzają gdzieś za podniebieniem, a korzeń języka lekko drętwieje od cierpkiej goryczy, co - zaskakująco - wcale nie zmniejsza ochoty na kolejnego łyka. Do tego smak i aromat są niesamowicie bogate, pełne różnych odcieni, a piwo przelewa się w ustach treściwie, bez śladu wodnistości... i to wszystko przy 11 stopniach Plato.
Wow.
Cztery pazury i wielka niedźwiedzia radość.

Cudownie jest wrócić do domu, o ile pracę można nazwać w ten sposób ;)

niedziela, 22 marca 2015

Oblewanie Perperuny (Perun)

Perunowej passy ciąg dalszy. "Oblewanie Perperuny" to piwo, które zalegało ponad tydzień w mojej lodówce, zanim wreszcie zebrałem sie do degustacji. Taki już los piwa w moim domu - albo zostaje wypite od razu, albo ląduje na lodzie... Przyszła wiosna, postanowiłem więc uczcić to napitkiem pasującym do okazji. Ciemne i ciężkie potwory idą w kąt, czas na coś lekkiego i poprawiającego humor - a co może pasować bardziej, niż lekki wyrób spod patronatu wiosenno-letniej, deszczowej bogini?

Tak, w tle są decoupage'owe jajka. Jare gody przecie...
Chyba już nie muszę nikogo uświadamiać, że do Peruna czuję wielką sympatię i zawsze wiążę duże nadzieje z piwami wychodzącymi spod ręki Adama Czogalli. Nie inaczej było tym razem. Po solidnym "Lichu" i rewelacyjnym "Strzale" przyszedł czas na coś łagodniejszego i mniej agresywnego. "Perperuna" jest, według opisu, piwem w stylu Belgian Pale Ale - raczej delikatniej chmielonym, a bogatszym w warstwie słodowej, ale równocześnie niezbyt ciężkim (13% ekstraktu).

"PERPERUNA to towarzyszka PERUNA, niewiasta o bujnych, rudych włosach." (cytat ze strony Browaru Perun)
Po otwarciu z butelki napływają aromaty przyprawowe i lekko owocowe. Uwydatniają się po przelaniu do szkła, nabierają nieco kwaskowatego odcienia - jakby goździki? Piwo ma przepięknie bursztynowy kolor, jest mętne, a niewielka warstwa piany szybko ucieka bez śladu. Pierwszy łyk wita solidną słodowością, z owocowo-kwiatowymi nutami i znów odrobiną przypraw. Piwo przelewa się przyjemnie po języku, nie jest wodniste, ale konkretnie orzeźwia przy małym nagazowaniu. Dopiero po kilku łykach z tyłu gardła odzywa się lekkie ciepło alkoholu. Wielu fanów monstrualnie nachmielonych i wysokoekstraktowych Kwiatów Piwnej Rewolucji pewnie uznałoby "Oblewanie Perperuny" za piwo mdłe i bez wyrazu. Dla mnie to piwo subtelne, eleganckie... i nieco wymagające, co rekompensuje świetną pijalnością. Żałuję, że miałem w domu tylko jedną butelkę.

sobota, 21 marca 2015

Warszawski Festiwal Polityczny

Wybieracie się na Warszawski Festiwal Piwa? Ja mam takie plany, choć jeszcze nie kupiłem wejściówki. Na szczęście zapowiada się, że będzie dużo wolnego miejsca dla Piwnego Miśka, bo mnóstwo ludzi odwołało swoją obecność. Powód? Patronem medialnym imprezy została Gazeta Wyborcza.

Na facebookowej stronie WFP rozpętało się od razu piekło, czy raczej nasze swojskie piekiełko. Prawdziwi Polacy na potęgę odwołują swój udział, "bo piwo z pejsem nie idzie w parze", "bo napiją się w domu bez pomocy szechterówki", "bo żaden Polski Birofil nie weźmie w tym udziału" - to autentyczne wypowiedzi w komentarzach do niusa. Niebywałe - Gadzinówka Wybiórcza śmiała skalać obecnością święty przybytek piwa (notabene - stadion Legii). Wredne żydobolszewioreptiliońskie macki wpełzły do kegów i zatruły boski napój fluidami masowej kontroli umysłów oraz trucizną powodującą powolne rozmiękczanie wątroby i mózgu!

Dobra, kochani, pośmialiśmy się trochę, a teraz na serio. To nie pierwszy raz, kiedy piwo zostaje upolitycznione. W Polsce polityka wpycha się wszędzie. Nieważne, czy tego chcemy, czy nie, polityka wtrąci się do twojego łóżka, autobusu, wózka dziecięcego, nie oszczędzi nawet twojego kota i złotej rybki. Nawet piwo nie jest bezpieczne. Legendarne już polityczne przepychanki dookoła BRJ są tego dobrym przykładem.

Nie znającym mnie aż tak dobrze wyjaśnię od razu, że owszem - nie cierpię BRJ i nie kupuję żadnego piwa z browarów pana Jakubiaka. Nie wynika to z postawy politycznej. Zacząłem bojkotować BRJ po "aferze z Grand Prix", a dodatkowo moją niechęć do marki wzmaga to, że zamiast skupić się na jakości piwa, stawia na ekspansję biznesową i angażuje się... właśnie, w politykę.
Żeby nie było - równie niechętnie patrzę na ludzi z drugiej strony, którzy głośno krzyczeli i wylewali Ciechana do kanału w odpowiedzi na homofobiczne wypowiedzi jego producenta. Robią dokładnie to samo, co pan Jakubiak, tylko w innych kolorach.

źródło: boli.blog.pl (18+)
Koniec dygresji, czas na mięcho. Zdaję sobie sprawę z tego, że GW jest medium, powiedzmy, niepopularnym. Sam rzadko ją czytuję, a jeśli już, to raczej interesują mnie konkretne artykuły, a nie całokształt papki, którą karmi swoich regularnych czytelników. Ale dokładnie to samo można powiedzieć o Rzeczypospolitej, o naszym Dzienniku, o Fakcie i Super Expressie. Tabloidyzacja prasy nastąpiła już dawno i nadal się pogłębia - nie ma już dobrych gazet, są tylko jawnie złe i te, które same się oszukują, że złe nie są. Każda głosi czyjąś linię ideową albo pisze po prostu to, za co jej płacą. Każdą czytają ludzie o jakimś światopoglądzie.
Ale czy to ma jakiekolwiek przełożenie na piwo? Jeśli się nie mylę, Warszawski Festiwal Piwa - podobnie jak inne festiwale, choćby odbywający się dwa tygodnie wcześniej BGM2 - to imprezy, których jedyną ideą jest szerzenie piwnej rewolucji. Poza tym są neutralne światopoglądowo i mają pełne prawo reklamować się tam, gdzie im najwygodniej. Baza czytelników GW jest olbrzymia, więc z marketingowego punktu widzenia patronat Agory jest rozwiązaniem bardzo sensownym. Ludzie nie lubiący GW powinni raczej chwilę pomyśleć, po czym - jeśli mają jakąkolwiek moc sprawczą - zorganizować dla WFP patronaty gazet z innych opcji. Nie wierzę, że nie da się tego zrobić. Niestety, Polacy mają naturalną tendencję do narzekania na problemy, zamiast ich rozwiązywania.

A teraz pytanie do was, rycerze klawiatury, którzy nie będziecie się pospolitować z pejsowatymi czytelnikami szechterówki oraz zobojętniałymi politycznie zombiakami mojego pokroju: czy wasza moralność jest aż tak absolutna? Czy, mając w ręku Imperial Red AIPA od Birbanta, odstawiliście ją z obrzydzeniem na półkę, bo na etykietce widniały niemoralne atrybuty i gorsząca historia BDSMowej dominy? Czy zbojkotowaliście Panzerfausta przed wypiciem choćby łyka, bo to nazwa nazistowskiej broni odpowiadającej za śmierć wielu Polaków? Czy gardzicie Bazyliszkiem za tęcze na etykietkach, a Olimpem za ledwo ocenzurowaną nagość i pogańskie nazewnictwo Demeter i Persefony? Jeśli nie, to jesteście hipokrytami. A jeśli tak - to czy rzeczywiście jesteście birofilami, czy tylko jedziecie na modzie na craftowe piwo, po drodze siejąc swoją nienawiścią?

A co, jeśli to piwo kupią dzieci?! Gorszyciele wy!
Piwo nie ma opcji politycznej ani światopoglądowej. Piwo nie dzieli się na lewicę i prawicę, nacjonalizm i kosmopolityzm, wiarę i ateizm czy jakiekolwiek inne ludzkie etykietki. Piwo dzieli się na górną i dolną fermentację, obie są słuszne i pełne różnorodności. Piwo ma coś dla każdego, a równocześnie nikogo do niczego nie zmusza. Uczmy się od piwa. Rykłem.

poniedziałek, 16 marca 2015

Saint No More (AleBrowar), dwupak świąteczny 2014

Odgrzebałem wczoraj w szafce kuchennej pudełko, które zalegało mi od końca grudnia. Pudełko nie byle jakie, bo świąteczny dwupak Saint No More od AleBrowaru. Kupiłem sobie ten zestaw w ramach prezentu i na śmierć zapomniałem, że miałem go wypić na urodziny.


Zestaw jest całkiem sympatyczny, zawiera dwie butelki i kartkę świąteczną. Pierwszym piwem jest Single Hop Simcoe, fanom AleBrowaru znany także jako Saint No More 2013. Jest słabiej nachmielony, niż rok wcześniej - z 90 IBU spadł na 80 - ale oprócz tego podobno identyczny. Druga butelka, z ciemniejszą etykietą, zawiera Hoppy Dark Ale stworzony w kooperacji z norweskim Veholtem. "Morskie opowieści" na etykietach kreują wizerunek Mikołaja jako twardego, bezkompromisowego typa, nie mającego nic wspólnego z wszechobecnym w popkulturze przerośniętym krasnalem.


Oba piwa są niepasteryzowane i niefiltrowane, więc siedem tygodni po terminie spodziewałem się, że będą skisłe. Dlatego z pewną obawą otworzyłem Single Hop Simcoe. Piwo zapachniało z szyjki bogatym, słodkawym aromatem owoców, po czym nalało się prawie bez piany, mętne i kłaczkowate.
W szkle jak zwykle zapach nieco się rozwiał, ale też rozwinął - pojawiły się lekkie nutki kwiatowe i ziołowo-żywiczne. Piwo ładnie przelewa się w ustach, jest dość treściwe, goryczka wyrazista, zostawiająca niewielki, ale trwały posmak na podniebieniu. Nieźle - to piwo rzeczywiście nadaje się w trasę morską. Dopiero pod koniec szklanki zbierające się na języku kłaczki drożdży psują odbiór i dają lekko "gumowy" posmak.

Piękny bursztynowy kolor - nawet kłaki nie przeszkadzają jakoś mocno...
Saint No More Hoppy Dark Ale, czyli piwo opracowane specjalnie na Gwiazdkę 2014, równiez powitało mnie przyjemnie chmielowym, słodkawym zapachem - tym razem raczej żywiczno-przyprawowym. W przeciwieństwie jednak do SHS, tutaj miałem do czynienia z solidną ilością piany. Piwo jest bardzo mętne, ciemnobrązowe, z czerwonymi refleksami. Zapach w szkle rozwija się w nuty karmelowo-korzenne. W smaku uderza przede wszystkim solidna goryczka, przede wszystkim palona. Piwo gęsto przelewa się po języku, zdaje się oblepiać podniebienie i zostawia wyraźne ciepło alkoholu z tyłu gardła. Smak jest bardzo bogaty, powiedziałbym nawet, że przeładowany, ale nad wszystkim dominuje gorycz. W efekcie HDA jest piwem trudnym, niezbyt pijalnym. Kawał dobrej roboty, której nie jestem w stanie docenić.

Gdzie kipisz, szalony!...
W ostatecznym rozrachunku okazuje się, że mój dwupak dobrze zniósł prawie dwa miesiące nadprogramowego leżakowania. Niestety, oczekiwanie nie zostało jakoś specjalnie nagrodzone. Teraz czekam do kolejnej zimy i mam nadzieję, że Saint No More 2015 przerośnie moje oczekiwania.

niedziela, 15 marca 2015

Złoty Strzał (Perun)

Do Złotego Strzału z Peruna zabierałem się dwukrotnie. Za pierwszym razem miałem pecha - trafiłem na butelkę z uszkodzonym kapslem, przez co piwo było rozgazowane, mdłe i lekko skwaśniałe. Uznałem, że na tej podstawie nie ma sensu wystawiać oceny, w związku z czym dziś nabyłem w Chmielu i Słodzie kolejną butelkę.

Niektórzy z was już wiedzą, że Peruna darzę wielką sympatią. To jeden z moich ulubionych browarów i kiedy wpada mi w łapy piwo sygnowane przez Adama Czogallę, zawsze spodziewam się czegoś dobrego. Teraz, po dłuższej przerwie, wreszcie trafiła się okazja spróbować znów czegoś równocześnie jasnego i solidnie chmielonego spod szyldu Peruna. Złoty Strzał to Imperial IPA, więc spodziewałem się wyrobu potężnego, wykręcającego paszczę, przeładowującego nos i słodkiego jak miód. Równocześnie etykietka zapowiadała dodatek cukru, więc obawiałem się, że wylezie jakaś ostrzejsza nuta alkoholu.

Zaraz po otwarciu butelki w nosie poczułem nutki żywiczno-cytrusowe, słodkawe i równocześnie sugerujące goryczkę. Po nalaniu do szklanki aromat stał się mniej słodkawy, zniknęła żywica, za to rozwinął się pięknie cytrus z dodatkiem brzoskwini i lekkimi odcieniami tropikalnymi. Piwo jest mętnawe i ma piękny, jasnobursztynowy odcień z dość płaską białą pianą. Pierwszy łyk powitał mnie całkiem solidną, słodką treściwością, po której pojawiła się solidna goryczka na podniebieniu. Brzoskwinia (a może nektarynka?) i grejpfrut bardzo ładnie się uzupełniają, zabudowując słodko-kwaskowe nuty i dobrze maskując alkohol, który dopiero po dłuższej chwili zaczyna grzać gardło. Gorzkie, chmielowe posmaki dość długo zalegają na korzeniu języka... i może tu właśnie pojawia się problem.

To piwo jest świetne. Bardzo smaczne, bardzo "zabudowane". Ale po kilku łykach staje się trudne. Jego bogatość trochę obezwładnia zmysły, ściska gardło. Po połowie szklanki czuję się, jakbym przeżuwał dużą porcją kandyzowanej skórki grejpfruta - fajne uczucie, ale nieco męczące. Zdecydowanie nie jest to piwo, którego można wypić więcej niż butelkę. W sumie powinienem się tego spodziewać, bo praktycznie każdy "imperial" jest dla mnie piwem raczej degustacyjnym, niż do swobodnego picia, z nielicznymi wyjątkami.

Dlatego następną butelkę Złotego Strzału rozpijemy w minimum dwie osoby, na pobudzenie zmysłów przed czymś mniej wypakowanym smakiem. I będę zadowolony, dzieląc się tym bogactwem z kimś jeszcze, bo IIPA od Peruna to naprawdę zacne piwo, przynajmniej na mój niedźwiedzi gust.

piątek, 13 marca 2015

Miss Big Foot (Birbant i Piwna Stopa)

Dziś w Chmielu i Słodzie czekała na mnie wczorajsza dostawa, a w niej kilka nowości. Jedna z nich była beczkowa, co pozwoliło mi na małą degustację.

Zacznijmy tradycyjnie, od opakowania. Miss Big Foot od Birbanta​ ma bardzo ładną, a przede wszystkim bardzo modną etykietę. Idealną do tego, żeby reprezentować browar na festiwalach tatuażu i mody alternatywnej, gdzie roi się od neo-pinupowych psychorockabelli. Bardzo mi się podoba.

źródło: www.browarbirbant.pl

Gorzej z samym piwem. Obiecywano nam:
wypasionego, przeładowanego dodatkami stouta. Skórki pomarańczy, ciemne Muscovado, wędzone śliwki oraz szczypta wanilli podana w konkretnie nachmielonym, czekoladowo-palonym sosie!
Niestety, tym razem skończyło się na obietnicach. Po nalaniu nie wyczułem absolutnie żadnego z aromatów, jakie wynikałyby z powyższej kompozycji. Dominował zapach palony z lekką domieszką nut chmielowych (głównie żywica) i ledwo wyczuwalnymi nutami czekolady i kawy (te ostatnie wyszły na wierzch dopiero po tym, jak piwo trochę "pooddychało"). Typowego wędzenia nie wyłapałem. W smaku - na pierwszy łyk poczułem tylko paloną gorycz, po chwili przegryzły się żywiczno-cytrusowe nuty chmielu. Mimo uważnego mielenia piwa po podniebieniu, nie byłem w stanie wyczuć ani wędzonej śliwki, ani skórki pomarańczy, ani wanilii. Melasy z cukru muscovado też ani śladu. Dopiero gdzieś w ostatnich posmakach, za ziemistością, wyłapałem lekko cytrusowo-przyprawowe echo.

Nie mówię, że jest to piwo złe - na pewno niektórym przypadnie do gustu. Ale w pogoni za złożonością i oryginalnością Panna Wielka Stopa zgubiła równowagę. Nie jest ani wybitnie pijalna, ani oszałamiająca bogactwem. Jeśli miałbym ją do czegoś przyrównać, to do przypalonego babcinego keksu - zjesz, bo babci nie robi się przykrości, ale na następny raz liczysz na ciasto bez awarii. Chłopaki, wiedzcie, że z zasady kocham wasze piwa. Po prostu nie tym razem.

czwartek, 12 marca 2015

Nyks (Olimp)

Nyks to piwo, które piłem już kilkukrotnie - zawsze w okolicach terminu ważności. Jakoś tak się składa, że sporo piwa zdobywam w takim właśnie stanie. Wbrew pozorom, zwykle nie wpływa to specjalnie na jakość napoju, chociaż zdarzają się przykre wyjątki (jak kilkukrotnie mi się to przydarzyło z piwami Doctor Brew).


Na szczęście Nyks nie zawodzi. Po otwarciu butelki od razu wyczułem ten sam przyjemny zapach, co zwykle - lekko słodkawy, ciasteczkowo-owocowy z lekką nutą czekolady i żywicy. Po nalaniu piwo jest nieprzejrzyste i ma kolor bardzo mocnej czarnej kawy. Smak jest dobrze skomponowany, choć odrobinę za delikatny, zbudowany głównie z żywicy, czekolady i lekkich elementów ziołowych, podbudowanych łagodną jak na American stouta goryczką. Bardzo przyjemnie przelewa się po języku i podniebieniu, choć daleko temu piwu do kremowości, jaką czułem próbując np. Snu o Warszawie Bazyliszka.


Podsumowując: być może Nyks nie spełnia wszystkich wymogów stylu, ale dla mnie stanowi bardzo przyjemny napój na wieczorne wyciszenie. 3 pazury z zadowolonym mruknięciem.

poniedziałek, 9 marca 2015

Admiral Lord Viscount Nelson (Krajan)

W ramach wracania do regularnych i opisanych degustacji nabyłem dziś piwo z nieco niższej półki. Wracałem z pracy i w zupełnie innym celu zahaczyłem o Carrefour Express, a etykietka po prostu rzuciła mi się w oczy. Pamiętałem to piwo z jednej imprezy firmowej i nie wspominałem specjalnie wybitnie, więc postanowiłem sprawdzić, czy te mgliste wspomnienia przekładają się jakoś na rzeczywistość.

"Admiral Lord Viscount Nelson" z browaru Krajan mimo sugestywnej nazwy nie zawiera chmielu Nelson Sauvin. Ma być klasycznym India Pale Ale na chmielach polskich (Sybilla, Marynka, Lubelski) i jednym niemieckim (Perle). Etykietka w pomarańczowo-niebieskich tonacjach, 14,1% ekstraktu, 6% mocy, brak informacji o IBU. Nieco mylące hasło "piwo powstało na potrzeby wielomiesięcznej podróży z Wielkiej Brytanii do Indii" - piwo w ogóle? To konkretne piwo? Bo że styl to ja akurat wiem, ale przeciętny piwożłop mający pierwszy kontakt z IPA - już niekoniecznie. Przepraszam, mam lekkiego fioła na punkcie treści etykietek (podobnie jak typografii, o czym się pewnie za jakiś czas przekonacie).

Po otwarciu wita mnie specyficzny zapach, który jakoś nie kojarzy mi się z polskimi chmielami, za to nasuwa lekkie skojarzenia z Nelson Sauvin APA od Birbanta (minus tamten swąd palonej izolacji). Po chwili przypominam sobie, że coś podobnego czułem w Freddie English IPA od Wąsosza. Trudno mi ten zapach jakoś konkretnie opisać, ale w moim piwnym notatniku najczęściej oznaczam go gdzieś między ziołowym, kwiatowym, a nieokreślonym "chmielowym". Nie jest zbyt intensywny, co mnie w sumie dziwi, ale za to lekko słodkawy.

Po nalaniu piwo jest ciemnozłote, klarowne, z cienką warstewką piany. Zapach nie wzmaga się specjalnie. Pierwszy łyk przelewa się przez usta bardzo lekko, wręcz cienko, bez treści. Lekka słodycz, do tego zaskakująco słaba goryczka. Na podniebieniu znów te nuty nieokreślonej chmielowości z lekko "błotnym", jakby stęchłym charakterem, a po chwili przebija bardzo wyraźna metaliczność. Piwo nie pozostawia jakichś konkretnych posmaków poza metalem i "błotem", goryczka również się nie utrzymuje, natomiast po jakimś czasie czuję wyraźne ciepło na tylnej ścianie gardła - wychodzący z piwa, ale wcześniej doskonale zamaskowany alkohol.

Chciałbym, naprawdę chciałbym wystawić browarowi Krajan dobrą ocenę. Chociażby za dobre chęci. Niestety, Admirał Lord Wicehrabia Nelson, Książę Brontu, Baron Nilu, mimo bombastycznych obietnic ("Anglia Oczekuje, Że Każdy Mąż Dopełni Swego Obowiązku" - też na etykiecie) zawiódł mnie na całej linii. Tak mizerne nachmielenie i absolutny brak treści nadają się do żeglugi po błotnistym jeziorku, być może, ale na pewno nie do Indii.

Trafalgar, panie, Trafalgar...

czwartek, 5 lutego 2015

Premiera Ninkasi w Bla Bla

Strona Piwnego Miśka na FB nie jest specjalnie przeładowana treścią i lajkami, dlatego poczułem się miło zaskoczony, gdy w skrzynce znalazłem zaproszenie do Multitap Bla Bla na dwie imprezy. W Bla Bla bywałem kiedyś rzadko, ale regularnie, ze względu na bardzo przytulny klimat i dobrą kawę. Od kilku lat jest mi jednak mocno nie po drodze, przez co przegapiłem chwilę, gdy zamontowali krany i zaczęli serwować porządne piwo. Teraz mam nadzieję nieco nadrobić zaległości.

Pierwszą okazją była wczorajsza premiera dwóch piw browaru Ninkasi. Dotarłem dobrze przed czasem, ale też dobrze spragniony, więc na start postanowiłem spróbować czegoś lżejszego wagowo. Litovel Miodowy wydał mi się dobrym wyborem. Razem z piwem dostałem kartkę z zadaniem matematycznym, podobno konkursowym.
Litovel okazał się być przyzwoitym, słodkim, bardzo pijalnym piwem. Nie mogę powiedzieć, żeby czarował czymkolwiek – w sumie to typowy jasny lager, tylko osłodzony miodem – ale wszystkie jego przeciętne cechy po połączeniu w całość dają bardzo pozytywny rezultat. To jedno z tych piw, których się nie rozkłada na czynniki pierwsze i przy których należy pamiętać o zupełnie innym punkcie odniesienia. Wielu piwnych rewolucjonistów w szale poszukiwań coraz bardziej ekstremalnych smaków zapomina, że smakowy lager może być całkiem przyjemnym napitkiem, tak samo jak kundelek jest często psem sympatyczniejszym i wierniejszym od wyfiokowanego pudla. W tym kontekście, trzy pazury i zadowolone sapnięcie Miśka – wieczór rozpoczął się fajnie.

Dygresja na temat samego lokalu. Muszę przyznać, przez ostatnie lata rzadko wypełzałem na miasto i ilekroć wychodzę gdzieś na piwo, nieodmiennie cierpię z powodu ludzkiego gwaru. Bla Bla, jak wspomniałem, to lokal dość kameralny – kanapy przytulone do siebie plecami, mniej niż dziesięć stolików na parterze, do tego antresola. W połączeniu z lokalizacją (tyły Hotelu Forum, przepraszam, Novotelu) sprawia to, że w czwartkowy wieczór ludzi było akurat w sam raz, żebym czuł się niekomfortowo. Ale po wzięciu poprawki na fakt, że zwykle wolny czas spędzam w domu – sądzę, że większość bywalców tego typu lokali będzie w swoim żywiole. Muzyka leci nienachalnie w tle, telewizor na ścianie wyświetla rzeczy niekoniecznie dla fanów piłki nożnej. Jest miło.

Pierwsza premierówka Ninkasi – Scottish Export No.9.C – okazała się mało wybitna. Piwo o kolorze ciemnego bursztynu, którego pierwszą i jedyną wyrazistą cechą był smak kojarzący mi się deserem karmelowo-śmietankowym, z leciutką nutką wanilii… tyle tylko, że bez jakiejkolwiek słodyczy. Goryczka wyraźna, ale nie wyrazista. Jeśli w tle przewinęły się jakieś bogatsze smaki, to raczej ich nie wyczułem. Do piwa dostałem koreczki z łososia i winogrona, które zdecydowanie wzbogaciły doznania, ale jeśli mam być szczery – to raczej piwo akcentowało smak przekąski, niż odwrotnie. Ostatecznie Ninkasi No.9.C dostaje ode mnie ocenę 2,5/5, jako piwo dość pijalne, ale raczej pod dobrze dopasowaną zagryzkę. Może kupię je, jeśli będę robił sushi, bo rzeczywiście dobrze wchodzi z łososiem, ale równie dobrze zadowolę się czymś innym.
Drugą premierą tego wieczora był Vanilla Robust Porter, czyli No.12.B. I rzeczywiście, dominującą nutą jest wanilia – zarówno pierwszy niuch, jak i pierwszy łyk są jej pełne. Pod wanilią kryje się czekolada z kawałkami karmelu, ale znów praktycznie bez śladu słodyczy. Goryczka niewielka, raczej nie chmielowa, a gdzieś pod koniec szklanki wyczułem owocowe nuty, których nie mogłem dokładnie zidentyfikować. Brak trwałych posmaków piwa – na szczęście dostałem do niego ciastko owsiane, które znów bardzo wzbogaciło doświadczenie. Dwa pazury i nieufne parsknięcie, czyli 2,5/5. Jeśli mógłbym nabyć to piwo w umiarkowanej cenie, aby przepijać nim posiadówę przy ciastkach i luźnych tematach, to byłoby OK. Umiarkowanej, czyli o jakieś 10-20% niższej, niż moi faworyci.

Specjaliści zapewne zaczęliby wsmakowywać się i szukać, czy Ninkasi zgodnie z dotychczasową opinią daje masłem, przepraszam, diacetylem. Nie jestem specjalistą. Zakładam, że śmietankowe posmaki obu piw mogły być częścią koncepcji – niestety, kompletnie do mnie nie przemawiającej. Oba piwa po prostu nie oferują mi dość, abym mógł je potraktować jako wielkie odkrycie. Idziecie w dobrą stronę, Ninkasi, ale pracujcie dalej.
Muszę jednak przyznać, że jedna rzecz mnie pociesza. Browar Ninkasi obecnie produkuje swoje piwo w browarze Astravo na Litwie; znam piwa, które Astravo produkuje pod swoją marką, i zawsze nieco zniechęcała mnie pewna zawarta w nich nuta, którą w swoim własnym odbiorze określałem jako „azjatyckie ciasteczka fasolowe”. Nowe piwa Ninkasi tych fasolowych nut nie mają.

Aby nie kończyć wieczora na smutno, pozwoliłem sobie na małą ekstrawagancję. Od jakiegoś czasu chciałem spróbować W Malinowym Chruśniaku, malinowego sour ale od Bazyliszka – a w Bla Bla jeszcze go trochę zostało. Co prawda zima średnio pasuje do kwaśnego piwa, ale pokusa była nie do odparcia.
Muszę przyznać, że na pierwszy niuch zwątpiłem w słuszność mojej decyzji, bo poczułem nieco płaską nutkę octu i sfermentowanych owoców. Na szczęście pierwszy łyk rozwiał moje wątpliwości. Piwo okazało się kwaskowe, ale nie przekwaszone. Brak słodkich nut, bardzo stonowana goryczka. W smaku utrzymały się delikatne tony nieco skisłych malin, chyba poczułem też kwiaty; w efekcie „Chruśniak” okazał się bardzo lekki i orzeźwiający. Mam nadzieję, że kiedy nadejdzie lato, browar wypuści świeżą warkę. I mam nadzieję, że nie obrażą się, jeśli zaprawię wtedy ich piwo kroplą domowego syropu z malin – bo naprawdę przydałoby się więcej owoców i troszkę słodyczy. Wtedy będzie to idealne piwo na letnie robótki ręczne na balkonie, wypoczynek nad wodą czy piknik w lesie. Na więcej, niż obecne 3/5.

Podsumowując – miło było wrócić do Bla Bla, jeszcze milej wypić trochę fajnego piwa, gawędząc z przesympatyczną barmanką. Browar Ninkasi ma potencjał, ale musi trochę doszlifować obecne piwa, zamiast mnożyć nowe byty. A ja muszę zaplanować sobie budżetowo i czasowo sobotni wieczór, bo w Bla Bla na krany wchodzi Widawa, a w Jednej Trzeciej szykuje się premiera nowego Peruna…

Emancypacja Piwnego Miśka

Podobno blogi "o wszystkim" nie są interesujące. Autorzy takich blogów ględzą, dają się poznać z różnych, niekoniecznie interesujących odbiorcę stron i generalnie – „na co to komu”. Lepiej poświęcić danego bloga konkretnemu tematowi, chociażby się to wiązało z rozmienianiem się na drobne – w końcu im szersze horyzonty, tym więcej tematów do poruszenia. Albo można nie rozdrabniać się, zamknąć się w tematyce, skupić się na jednym konkretnym hobby.
Podobno. Ale tak się składa, że mam olbrzymią ilość zainteresowań i taki bałagan w głowie, że trzymanie wszystkiego w jednym miejscu wydawało mi się dotąd najrozsądniejszym rozwiązaniem. Dopiero ostatnio kilka osób uświadomiło mi, że taki chaos nie idzie w parze z rozwojem, bo człowiek regularnie potyka się o własne śmieci. Stąd pomysł na wydzielenie Piwnego Miśka jako samodzielnego bytu.

Kim jest Piwny Misiek? Najkrócej rzecz ujmując, to taki zwierz, który od dobrych kilku lat miał opory przed powszechnymi na rynku produktami piwopodobnymi, a którego półtora roku temu los rzucił w objęcia piwnej rewolucji. Piwa regionalne, importowane i rzemieślnicze okazały się fascynującym, nowym światem, w którym Misiek porusza się nadal trochę po omacku, kierując się bardziej instynktem i żądzą nowych doświadczeń, niż jakimikolwiek sztywnymi regułami.
Dlatego jeśli spodziewaliście się wynurzeń piwnego eksperta, to muszę was zawieść: jestem nowicjuszem. Wiem już zbyt wiele, żeby uznawać się za laika, ale zbyt mało, by zasługiwać na miano znawcy piwa. Nie jestem sensorykiem (może kiedyś) ani piwowarem (chociaż, może już w tym roku…). Jestem po prostu piwoszem, który szuka nowych smaków i chce się z wami podzielić swoimi małymi odkryciami. A ponieważ mam szczęście pracować w sklepie z piwem i czasem udaje mi się położyć łapę na czymś ciekawym – mam nadzieję, że od czasu do czasu tu zajrzycie.

Moje dotychczasowe przygody z piwem możecie znaleźć na moim drugim blogu, który odtąd poświęcony będzie innym tematom.