czwartek, 5 lutego 2015

Premiera Ninkasi w Bla Bla

Strona Piwnego Miśka na FB nie jest specjalnie przeładowana treścią i lajkami, dlatego poczułem się miło zaskoczony, gdy w skrzynce znalazłem zaproszenie do Multitap Bla Bla na dwie imprezy. W Bla Bla bywałem kiedyś rzadko, ale regularnie, ze względu na bardzo przytulny klimat i dobrą kawę. Od kilku lat jest mi jednak mocno nie po drodze, przez co przegapiłem chwilę, gdy zamontowali krany i zaczęli serwować porządne piwo. Teraz mam nadzieję nieco nadrobić zaległości.

Pierwszą okazją była wczorajsza premiera dwóch piw browaru Ninkasi. Dotarłem dobrze przed czasem, ale też dobrze spragniony, więc na start postanowiłem spróbować czegoś lżejszego wagowo. Litovel Miodowy wydał mi się dobrym wyborem. Razem z piwem dostałem kartkę z zadaniem matematycznym, podobno konkursowym.
Litovel okazał się być przyzwoitym, słodkim, bardzo pijalnym piwem. Nie mogę powiedzieć, żeby czarował czymkolwiek – w sumie to typowy jasny lager, tylko osłodzony miodem – ale wszystkie jego przeciętne cechy po połączeniu w całość dają bardzo pozytywny rezultat. To jedno z tych piw, których się nie rozkłada na czynniki pierwsze i przy których należy pamiętać o zupełnie innym punkcie odniesienia. Wielu piwnych rewolucjonistów w szale poszukiwań coraz bardziej ekstremalnych smaków zapomina, że smakowy lager może być całkiem przyjemnym napitkiem, tak samo jak kundelek jest często psem sympatyczniejszym i wierniejszym od wyfiokowanego pudla. W tym kontekście, trzy pazury i zadowolone sapnięcie Miśka – wieczór rozpoczął się fajnie.

Dygresja na temat samego lokalu. Muszę przyznać, przez ostatnie lata rzadko wypełzałem na miasto i ilekroć wychodzę gdzieś na piwo, nieodmiennie cierpię z powodu ludzkiego gwaru. Bla Bla, jak wspomniałem, to lokal dość kameralny – kanapy przytulone do siebie plecami, mniej niż dziesięć stolików na parterze, do tego antresola. W połączeniu z lokalizacją (tyły Hotelu Forum, przepraszam, Novotelu) sprawia to, że w czwartkowy wieczór ludzi było akurat w sam raz, żebym czuł się niekomfortowo. Ale po wzięciu poprawki na fakt, że zwykle wolny czas spędzam w domu – sądzę, że większość bywalców tego typu lokali będzie w swoim żywiole. Muzyka leci nienachalnie w tle, telewizor na ścianie wyświetla rzeczy niekoniecznie dla fanów piłki nożnej. Jest miło.

Pierwsza premierówka Ninkasi – Scottish Export No.9.C – okazała się mało wybitna. Piwo o kolorze ciemnego bursztynu, którego pierwszą i jedyną wyrazistą cechą był smak kojarzący mi się deserem karmelowo-śmietankowym, z leciutką nutką wanilii… tyle tylko, że bez jakiejkolwiek słodyczy. Goryczka wyraźna, ale nie wyrazista. Jeśli w tle przewinęły się jakieś bogatsze smaki, to raczej ich nie wyczułem. Do piwa dostałem koreczki z łososia i winogrona, które zdecydowanie wzbogaciły doznania, ale jeśli mam być szczery – to raczej piwo akcentowało smak przekąski, niż odwrotnie. Ostatecznie Ninkasi No.9.C dostaje ode mnie ocenę 2,5/5, jako piwo dość pijalne, ale raczej pod dobrze dopasowaną zagryzkę. Może kupię je, jeśli będę robił sushi, bo rzeczywiście dobrze wchodzi z łososiem, ale równie dobrze zadowolę się czymś innym.
Drugą premierą tego wieczora był Vanilla Robust Porter, czyli No.12.B. I rzeczywiście, dominującą nutą jest wanilia – zarówno pierwszy niuch, jak i pierwszy łyk są jej pełne. Pod wanilią kryje się czekolada z kawałkami karmelu, ale znów praktycznie bez śladu słodyczy. Goryczka niewielka, raczej nie chmielowa, a gdzieś pod koniec szklanki wyczułem owocowe nuty, których nie mogłem dokładnie zidentyfikować. Brak trwałych posmaków piwa – na szczęście dostałem do niego ciastko owsiane, które znów bardzo wzbogaciło doświadczenie. Dwa pazury i nieufne parsknięcie, czyli 2,5/5. Jeśli mógłbym nabyć to piwo w umiarkowanej cenie, aby przepijać nim posiadówę przy ciastkach i luźnych tematach, to byłoby OK. Umiarkowanej, czyli o jakieś 10-20% niższej, niż moi faworyci.

Specjaliści zapewne zaczęliby wsmakowywać się i szukać, czy Ninkasi zgodnie z dotychczasową opinią daje masłem, przepraszam, diacetylem. Nie jestem specjalistą. Zakładam, że śmietankowe posmaki obu piw mogły być częścią koncepcji – niestety, kompletnie do mnie nie przemawiającej. Oba piwa po prostu nie oferują mi dość, abym mógł je potraktować jako wielkie odkrycie. Idziecie w dobrą stronę, Ninkasi, ale pracujcie dalej.
Muszę jednak przyznać, że jedna rzecz mnie pociesza. Browar Ninkasi obecnie produkuje swoje piwo w browarze Astravo na Litwie; znam piwa, które Astravo produkuje pod swoją marką, i zawsze nieco zniechęcała mnie pewna zawarta w nich nuta, którą w swoim własnym odbiorze określałem jako „azjatyckie ciasteczka fasolowe”. Nowe piwa Ninkasi tych fasolowych nut nie mają.

Aby nie kończyć wieczora na smutno, pozwoliłem sobie na małą ekstrawagancję. Od jakiegoś czasu chciałem spróbować W Malinowym Chruśniaku, malinowego sour ale od Bazyliszka – a w Bla Bla jeszcze go trochę zostało. Co prawda zima średnio pasuje do kwaśnego piwa, ale pokusa była nie do odparcia.
Muszę przyznać, że na pierwszy niuch zwątpiłem w słuszność mojej decyzji, bo poczułem nieco płaską nutkę octu i sfermentowanych owoców. Na szczęście pierwszy łyk rozwiał moje wątpliwości. Piwo okazało się kwaskowe, ale nie przekwaszone. Brak słodkich nut, bardzo stonowana goryczka. W smaku utrzymały się delikatne tony nieco skisłych malin, chyba poczułem też kwiaty; w efekcie „Chruśniak” okazał się bardzo lekki i orzeźwiający. Mam nadzieję, że kiedy nadejdzie lato, browar wypuści świeżą warkę. I mam nadzieję, że nie obrażą się, jeśli zaprawię wtedy ich piwo kroplą domowego syropu z malin – bo naprawdę przydałoby się więcej owoców i troszkę słodyczy. Wtedy będzie to idealne piwo na letnie robótki ręczne na balkonie, wypoczynek nad wodą czy piknik w lesie. Na więcej, niż obecne 3/5.

Podsumowując – miło było wrócić do Bla Bla, jeszcze milej wypić trochę fajnego piwa, gawędząc z przesympatyczną barmanką. Browar Ninkasi ma potencjał, ale musi trochę doszlifować obecne piwa, zamiast mnożyć nowe byty. A ja muszę zaplanować sobie budżetowo i czasowo sobotni wieczór, bo w Bla Bla na krany wchodzi Widawa, a w Jednej Trzeciej szykuje się premiera nowego Peruna…

Emancypacja Piwnego Miśka

Podobno blogi "o wszystkim" nie są interesujące. Autorzy takich blogów ględzą, dają się poznać z różnych, niekoniecznie interesujących odbiorcę stron i generalnie – „na co to komu”. Lepiej poświęcić danego bloga konkretnemu tematowi, chociażby się to wiązało z rozmienianiem się na drobne – w końcu im szersze horyzonty, tym więcej tematów do poruszenia. Albo można nie rozdrabniać się, zamknąć się w tematyce, skupić się na jednym konkretnym hobby.
Podobno. Ale tak się składa, że mam olbrzymią ilość zainteresowań i taki bałagan w głowie, że trzymanie wszystkiego w jednym miejscu wydawało mi się dotąd najrozsądniejszym rozwiązaniem. Dopiero ostatnio kilka osób uświadomiło mi, że taki chaos nie idzie w parze z rozwojem, bo człowiek regularnie potyka się o własne śmieci. Stąd pomysł na wydzielenie Piwnego Miśka jako samodzielnego bytu.

Kim jest Piwny Misiek? Najkrócej rzecz ujmując, to taki zwierz, który od dobrych kilku lat miał opory przed powszechnymi na rynku produktami piwopodobnymi, a którego półtora roku temu los rzucił w objęcia piwnej rewolucji. Piwa regionalne, importowane i rzemieślnicze okazały się fascynującym, nowym światem, w którym Misiek porusza się nadal trochę po omacku, kierując się bardziej instynktem i żądzą nowych doświadczeń, niż jakimikolwiek sztywnymi regułami.
Dlatego jeśli spodziewaliście się wynurzeń piwnego eksperta, to muszę was zawieść: jestem nowicjuszem. Wiem już zbyt wiele, żeby uznawać się za laika, ale zbyt mało, by zasługiwać na miano znawcy piwa. Nie jestem sensorykiem (może kiedyś) ani piwowarem (chociaż, może już w tym roku…). Jestem po prostu piwoszem, który szuka nowych smaków i chce się z wami podzielić swoimi małymi odkryciami. A ponieważ mam szczęście pracować w sklepie z piwem i czasem udaje mi się położyć łapę na czymś ciekawym – mam nadzieję, że od czasu do czasu tu zajrzycie.

Moje dotychczasowe przygody z piwem możecie znaleźć na moim drugim blogu, który odtąd poświęcony będzie innym tematom.