środa, 17 czerwca 2015

Warka Radler - Czarna Porzeczka z Limonką

Dziś notka wyjątkowa, bo o piwie koncernowym. Jeśli po przeczytaniu tych słów nabraliście ochoty, aby wyłączyć stronę i usunąć ją z historii przeglądania, uspokoję was: ani grosza nie wydałem na to "cudo". Przy okazji dzisiejszej wizyty w kinie dostaliśmy gratisowe puszki od stojącego przed salą gościa w firmowej koszulce. Ciekawe, czy spożycie ich w trakcie seansu naruszałoby ustawę?

Dzisiejsze "dary losu" to Warka Radler o smaku porzeczkowo-limonkowym. Jak sama nazwa wskazuje, mamy do czynienia z niskoprocentowym wytworem piwopodobnym. Na stronie marki dowiemy się m.in., że radler ten został "wyprodukowany na bazie naturalnego soku porzeczkowego z limonką, bez dodatków sztucznych barwników i konserwantów". W składzie istotnie nie ma żadnych syntetycznych barwników (jedynie naturalny koncentrat z marchwi), nie zostały też wyszczególnione żadne konserwanty - zamiast nich mamy regulator kwasowości (kwas cytrynowy) oraz stabilizator (mączkę chleba świętojańskiego). Do tego cała litania składników, wśród których zaraz po wodzie i piwie znajdziemy syrop fruktozowy oraz koncentraty soków nie tylko z limonki czy porzeczki, ale też czarnego bzu (więcej niż obu "głównych" razem wziętych), cytryny czy wspomnianej marchwi. Do tego naturalne aromaty porzeczki i limonki, co nie dziwi, bo 1,3% zawartości soków raczej nie nada temu napojowi wyrazistego smaku i zapachu.

Po opanowaniu obaw przed spożyciem tego specyfiku przyszedł czas na degustację. Po otwarciu puszki powitał mnie zapach czarnej porzeczki tak intensywny, jakbym wąchał sprzedawane przez siebie wino z tych owoców (przypominam - zawartość samego soku porzeczkowego w tym radlerze to 0,1%!), który jednak w moment wyparował. Czerwony napój z różową pianą (jak oni to zrobili, skoro barwnikiem jest marchewka?) smakuje podobnie jak pierwszy lepszy gazowany napój bezalkoholowy - tylko mniej intensywnie i z ledwo wyczuwalną, mydlaną goryczką. Smak i zapach znikają równie szybko, jak się pojawiły, jedynie na podniebieniu zostaje apteczny posmak, który kojarzy mi się z jakimś syropem na kaszel z czasów mojego dzieciństwa.

Całość wchodzi szybko, ale niekoniecznie przyjemnie - najlepiej wypić i zapomnieć. Ale skoro mam zapomnieć, to po co w ogóle pić coś takiego? Radlery z założenia mają orzeźwiać w gorące dni. W tej chwili mam wrażenie, że lepiej i przyjemniej orzeźwiłbym się aromatyzowaną wodą z Biedronki. Ostatnio piłem malinową - smakowo bije Warkę Radler na głowę, jest tańsza i mogę po większej jej ilości bez żadnych obaw siąść na rower czy za kółko. A tak - zostaje mi tylko odliczanie do nieuniknionego napadu zgagi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz