sobota, 19 marca 2016

Nadal Niedobity.

Odgrzebałem dziś w szafce Niedobitego z Pinty. Piwo trzy i pół miesiąca po terminie - 1.12.2015 - co akurat temu gatunkowi (mocno przekombinowany Old Ale na belgijskich drożdżach) nie powinno zaszkodzić. Pamiętam, że poprzednim razem, wkrótce po premierze, było słodkawo (czy raczej półwytrawnie) i alkoholowo, z intensywnym aromatem ziół, lekką apteką i dziwną nutą nasuwającą mi mineralne skojarzenia (coś jak petrichor, ten "zapach chodnika po deszczu"). Jak wyszło tym razem?

Kolor dalej ciemnobursztynowy. Piana niska, ale dość trwała - poprzednio, mimo użycia słodu Chit, opadła w moment.
Aromat delikatnie słodkawy, owocowo-ziołowy, utrzymała się też ta nutka kojarząca się z petrichorem. Odrobina apteki? Wanilii nie wyczuwam, innych przypraw śladowe ilości.
Smak wytrawny, cierpki, niezbyt gorzki. Słodycz przeżarła się ładnie do zera. Na podniebieniu dalej mokry bruk, chociaż mam też skojarzenia z taninami, jak w czerwonym winie - czyżby dębina? Bardzo rozgrzewający alkohol w gardle, ale w smaku i aromacie ledwo wyczuwalny. Gdzieś w tle przemykają się przyprawy.
Pijalność zdecydowanie ograniczona. Przy delikatnym siorbaniu przytykała mnie ta cierpkość. Kiedy zdecydowałem się na kilka solidnych łyków, musiałem zrobić sobie minutę przerwy. Nie mówię, że to piwo jest złe - ale jest przegięte. Ciekawy eksperyment, dobre na rozpicie w pojemności 0,25L. Półlitrowa butelka to już przesada.

Może błędem było picie go samodzielnie. Pewnie z zalecanym carpaccio z serc albo tatarem byłoby lepsze. Zamiast tego na reset smaku idę uszczknąć kawałek duszonej wieprzowiny marynowanej w Guinnessie, którą ugotowałem na jutro...